O wielkim darze otrzymanym od MATKI BOŻEJ OSTROBRAMSKIEJ pisze ZOFIA PAPIERNIK
Było to w roku 1943, podczas okupacji niemieckiej, a dokładnie w październiku - miesiącu poświęconym Matce Bożej Różańcowej. Mojego męża wywieziono do Niemiec na przymusowe roboty, a ja zostałam sama z trojgiem małych dzieci w bardzo ciężkich warunkach. Nie miałam stałej pracy i bardzo trudno było mi zdobyć artykuły żywnościowe. Jesienią cała ludność polska i niemiecka otrzymała przydziały na ziemniaki. Na moją rodzinę przypadły kartki na 6 metrów (600 kg) ziemniaków, o które trzeba było samemu się postarać. W tym celu należało udać się na przedmieścia w czasie, kiedy wieśniacy odwozili kontyngenty. Trzeba było natrafić na wóz z odpowiednią ilością ziemniaków, co było bardzo trudne. Można było również iść do punktu, gdzie rozdzielano ziemniaki na kartki. Tam, jak zwykle w takich okolicznościach, potrzebna była siła. Kto silniejszy, ten sobie szybciej dał radę.
Pewnego dnia spotkałam znajomego wieśniaka, który mi powiedział, żebym się nie trudziła. On mi ziemniaki przywiezie prosto do domu, ponieważ ma wyznaczony kontyngent akurat na 6 metrów. Ogromnie się ucieszyłam i już byłam spokojna. Niestety, znajomy nie dojechał do nas, bo po drodze zabrał mu ziemniaki miejscowy Niemiec. Oni mieli przecież do wszystkiego prawo. Zaczęłam od początku chodzić do punktów rozdzielczych. Po dwóch dniach ogłoszono, że przydział dla Polaków skończył się i polskie kartki straciły ważność. Zmartwiona zaczęłam chodzić po wszystkich punktach. Prosiłam, żeby mi jakoś uwzględnili niewykorzystane kartki. Wszędzie była jedna odpowiedź: Wydajemy tylko na kartki niemieckie. Nie pomogły żadne protekcje i interwencje osób wpływowych.
Nadchodziła zima, a ja zostałam z dziećmi bez niczego. Kartki na ziemniaki przepadły...
Kiedy już wszystkie możliwości zostały wyczerpane doradzono mi, żebym udała się do pewnego urzędu niemieckiego, przedstawiła swoją sytuację, to mi wydadzą odpowiednie zaświadczenie i otrzymam ziemniaki. Poszłam więc. Kiedy przedstawiłam urzędniczce swoją prośbę, ona mnie zlekceważyła i po prostu wyśmiała. Powiedziała, że takich jak ja - bez męża i z małymi dziećmi jest bardzo dużo i żadnego zaświadczenia mi nie wyda. Wyszłam z urzędu załamana. Przepadła ostatnia szansa. Nie miałam już wyjścia. Moje dzieci czeka głód! Wracałam jak nieprzytomna. Targał mną straszny bunt i żal, że my - Polacy, jesteśmy tak poniewierani i lekceważeni, że nic nie znaczymy w naszej własnej Ojczyźnie. Wstrzymywałam się, żeby nie płakać na ulicy. Spieszyłam do swojego parafialnego kościółka. Kiedy weszłam, było już po Mszy Świętej. Uklękłam przed obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej i tam wypłakałam swój żal. Czy się modliłam? Nie pamiętam. Wiem tylko, że poszłam jak bardzo skrzywdzone dziecko pożalić się swej najlepszej Matce. Wróciłam do domu spokojna i wzięłam się do swojej codziennej pracy.
Wkrótce nastąpił pamiętny wieczór w moim życiu.
Dzieci, jak co dzień, poszły do kościoła na nabożeństwo różańcowe. Ja miałam też już wychodzić, ale zatrzymała mnie pewna staruszka, która przyszła mnie odwiedzić. Znalazłam się w rozterce. Czy mam z nią zostać, czy iść do kościoła? Nie potrafiłam z nią rozmawiać. Coś mnie niepokoiło. Czułam wprost jakąś siłę, która mi nakazywała, żeby iść. Poprosiłam więc staruszkę i poszłyśmy obie. Wychodząc z kościoła po nabożeństwie (a było już ciemno) spostrzegłam po przeciwległej stronie ulicy, naprzeciwko bramy kościelnej, wóz pełen ziemniaków, a przy nim wieśniaka z małym chłopcem. Na zapytanie komu wiezie te ziemniaki usłyszałam dziwną odpowiedź.
Nie wiem - kto weźmie ten będzie miał. Niemiec na punkcie nie przyjął, bo mu się nie podobały. Ja innych nie mam i innych przywieźć nie mogę i tak jechałem sam nie wiem gdzie. Na inny punkt już za późno i nie wiem czy by tam przyjęli.
Dlaczego tu jechał? Nie w kierunku swojej wsi i w dodatku pod górę, wieczorem? Nie wiadomo. Zabraliśmy tego człowieka do naszego domu. Zrzucił ziemniaki z wozu, żeby nie zamarzły. Ale przed nami był największy problem. Myślałam: Co będzie dalej? Przecież ja mam polskie kartki! Czy ten człowiek otrzyma na punkcie pokwitowanie, że kontyngent odstawił? Czy z powrotem będzie musiał od nas ziemniaki zabierać?
Rano, z lękiem i bijącym sercem udaliśmy się do punktu rozdzielczego. Wciąż zastanawiałam się, co powie Niemiec, jaki wyda wyrok?
A tu, o dziwo! W punkcie, w którym wcześniej nie chciano honorować polskich kartek, teraz przyjęto je ode mnie bez słowa i wydano wieśniakowi pokwitowanie.
Jak to się stało? Nie wiem! Czy można to nazwać przypadkiem? Nie! To była wyższa siła!
Kto skierował tego wieśniaka w tym kierunku?
Dlaczego zatrzymał się przed kościołem, jakby specjalnie na kogoś czekał?
Dlaczego w punkcie nie robiono żadnych trudności?
Wierzę w to i jestem głęboko przekonana, że sprawiła to Matka Najświętsza i że był to wielki od Niej dar dla biednych polskich dzieci, żeby nie cierpiały głodu. Ziemniaki były wówczas podstawą pożywienia, bo chleb był wydzielany na kartki i zawsze go brakowało.
Wszystkie osoby pragnące podzielić się informacjami dotyczącymi historii parafii i kościoła NSJ w Tomaszowie proszone są o kontakt z Marią Papiernik-Typa: em-pe@tlen.pl. Mile widziane będą również osobiste wspomnienia, zdjęcia i dokumenty.