Z pewnością nie zastanawiamy się każdego dnia nad tym, jak bardzo na wiernych oddziaływuje przykład życia księdza i jego postępowanie. Jednak jeśli po 65 latach pamięta się dokładnie i szczegółowo moment, kiedy kapłan potrafił natchnąć 10 - letnie dziecko taką odwagą, że niestraszna była nawet śmierć, to na pewno świadczy o ogromnym wpływie wychowawczym księdza.
W pierwszych dniach września zawsze wspominamy rok 1939. Moje osobiste wspomnienia z tamtego czasu dotyczą właśnie ukochanego kapłana mojego dzieciństwa - księdza Antoniego Machnikowskiego. Znałam go dobrze. Byłam bielanką i mając 5 lat już sypałam kwiatki. Ponieważ miałam dobrą dykcję, więc co roku składałam życzenia imieninowe naszemu proboszczowi od całej asysty. Było przy tym dużo śmiechu, życzliwości, ale i cukierki.
Pamiętam doskonale jego mieszkanie. Jeden pokój, a w nim wyszorowana podłoga, chłopskie pasiaki ze ścinków zamiast dywanu, żelazne łóżko nakryte białym prześcieradłem, nad nim krzyż, a obok zwykły drewniany stół, przy drzwiach miednica i dzbanek z wodą. Koniec! Jedynym luksusem była oszklona szafka z książkami.
Jego proste, pracowite życie było wzorem do naśladowania. Na kawałku ziemi przy plebani, u zbiegu ulic Spalskiej i Dworcowej, sadził ziemniaki, siał żyto, a potem uprawiaj je osobiście. Po zakończeniu porannej Mszy św. zdejmował sutannę i w zwykłych, robotniczych spodniach i kurtce zajmował się parafialnym kawałkiem pola i sadem. Dużo pracował, ale w jakiś sposób miał również czas dla parafian. Wiedział kogo spotkało nieszczęście czy krzywda. Radził, pocieszał, pomagał. Z każdym porozmawiał, a i kawałek chleba, dla tych, którym czasem go brakowało, zawsze się u niego znalazł. Kochaliśmy go. Po prostu był nasz!
Pamiętam, 3 września 1939 roku była niedziela. Niemcy wytrwale bombardowali Tomaszów. Strach było wychodzić z domu, ale moja mama postanowiła wraz ze mną pójść do kościoła na nieszpory z procesją eucharystyczną. Była nas garstka, ale proboszcz prowadził nabożeństwo jak zwykle, mimo że co chwilę słychać było wybuchy. Wreszcie ks. Machnikowski wziął monstrancję w dłonie i ruszył przez kościół sam, ponieważ baldachimu nie miał kto nieść. Przed nim szłam tylko ja i sypałam kwiatki. W pewnej chwili znów zawyły syreny alarmowe i usłyszeliśmy odgłos nadlatujących bombowców niemieckich. Poczułam lęk, stopniowo ogarniała mnie panika. Samoloty było słychać bardzo blisko. Bałam się, ale ksiądz proboszcz szedł spokojnie niosąc Naszego Pana. Nagle usłyszeliśmy huk tak straszliwie głośny i bliski, że kościół się zatrząsł. Już chciałam uciec do mamy i ukryć się przy niej, ale spojrzałam na księdza, który tylko oczyma, z całym spokojem wskazał mi Pana Jezusa w monstrancji. To spojrzenie mówiło: Nic nie jest ważne, tylko On i cały strach mnie opuścił. Dalej szliśmy spokojnie w tej niecodziennej procesji, ksiądz i ja, adorując Pana. Nigdy nie zapomnę wagi tej chwili oraz siły tej wiary jaką mi przekazał swoim wzrokiem - spokojnym, jasnym, odważnym. Okazało się, że bomba uderzyła w sąsiedni plac stadionu sportowego. Pewnie pilot celował w kościół, ale Bóg strzegł...
Mam jeszcze jedno, ostatnie wspomnienie związane z ks. Antonim Machnikowskim. Przyjaciółka mojej mamy, mieszkająca przy ulicy Dworcowej, opowiadała, że widziała aresztowanych obywateli naszego miasta prowadzonych przez Niemców na stację kolejową skąd mieli być wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Wśród aresztowanych był nasz ksiądz proboszcz. Niemcy zabronili mieszkańcom ulicy Dworcowej wychodzenia z domów i wyglądania przez okna. Jednak ta pani, mimo zakazu, ukryta za firanką śledziła sytuację na ulicy. Dzień był chmurny. Nagle ukazali się żandarmi prowadzący konwój aresztowanych. Dostrzegła między nimi księdza Machnikowskiego. Szedł prosto, ale gdy można już było dostrzec kościół, odwrócił głowę i jego oczy zwrócone były na świątynię, na plebanię. Tym ostatnim spojrzeniem żegnał się ze swoim kościołem. Okazało się, że na zawsze. Cała parafia o tym mówiła. Płaczu nikt się nie wstydził.
Wszystkie osoby pragnące podzielić się informacjami dotyczącymi historii parafii i kościoła NSJ w Tomaszowie proszone są o kontakt z Marią Papiernik-Typa: em-pe@tlen.pl. Mile widziane będą również osobiste wspomnienia, zdjęcia i dokumenty.